Dobry łotr z Auschwitz?

Agnieszka Huf

|

Gość Niedzielny

publikacja 27.03.2024 16:10

Jest odpowiedzialny za zamordowanie setek tysięcy ludzi. Tuż przed śmiercią wyspowiadał się i przyjął Komunię. Czy w niebie spotkamy się z Rudolfem Hössem?

Dobry łotr z Auschwitz? Rodolf Höss prowadzony na swoją egzekucję. Autor nieznany, zdjęcie ze zbiorów Muzeum Auschwitz.

Nagrodzony Oscarem film Jonathana Glazera „Strefa interesów” na nowo zwrócił uwagę na postać Rudolfa Hössa – jednego z największych zbrodniarzy II wojny światowej. Pod jego kierownictwem obóz Auschwitz stał się największym w dziejach zakładem uśmiercania ludzi. W filmie poznajemy go od innej strony: jako czułego ojca, kochającego męża i doskonałego gospodarza. I tylko ceglany mur oddziela raj, jaki zbudował dla swojej rodziny od piekła, które stworzył więźniom obozu. Skalę okrucieństw, której był autorem, trudno objąć wyobraźnią. A jednak końcówka jego życia przybrała zaskakujący finał: tuż przed wykonaniem wyroku śmierci oficjalnie powrócił do Kościoła katolickiego, wyspowiadał się i przyjął Komunię. Jak doszło do nawrócenia zbrodniarza, który odpowiadał za śmieć kilku milionów ludzi? I co teologia mówi o ludziach, którzy – niczym dobry łotr – w ostatnich chwilach życia wracają do Boga? Czy w niebie będą zajmować mieszkania tuż obok tych, którzy całe życie wypełniali przykazania? – Bóg potrafi łączyć sprawiedliwość i miłosierdzie. Nie jest naszą rolą meblowanie nieba, wybieranie osób, które powinny się tam znaleźć – przypomina o. prof. Andrzej Derdziuk OFMCap.

Rozkazy Hitlera ewangelią

Wychowany w głęboko katolickiej rodzinie Rudolf Höss przez całe dzieciństwo gorliwie służył jako ministrant. Jego ojciec miał już dla niego sprecyzowany plan: pójdzie do seminarium i zostanie księdzem. Dziecięca wiara Rudolfa zachwiała się, kiedy miał 13 lat – do jego rodziców dotarła wiadomość o występku, którego dopuścił się w szkole. Chłopak uznał, że zdradził go jego spowiednik, zaprzyjaźniony z rodziną Hössów. Rudolf zaczął stopniowo odsuwać się od wiary, żeby wreszcie w wieku 21 lat oficjalnie wystąpić z Kościoła katolickiego. W tym czasie był już żołnierzem i całym sercem, fanatycznie uwierzył w ideę narodowego socjalizmu i w Adolfa Hitlera, „którego rozkazy i wypowiedzi były dla mnie ewangelią” – jak zapisał w swojej autobiografii.

Choć nazizm kojarzy się dziś głównie z dążeniem do eksterminacji Żydów, to walka z Kościołem katolickim także była jednym z ważniejszych celów Hitlera. Nazistowski periodyk "SS-Leitheft" w sierpniu 1937 roku grzmiał: "To, co chrześcijańskie, nie jest germańskie! Germańskimi są duma męska, odwaga i wierność - nie zaś łagodność, skrucha, poczucie grzechu i zaświaty z modlitwą i psalmami".

Kiedy Höss został komendantem powstającego obozu Auschwitz, całym sobą zaangażował się w powierzone mu zadanie. „Od początku byłem całkowicie pochłonięty – wprost opętany – moim zadaniem i otrzymanym poleceniem. Wyłaniające się trudności podniecały jeszcze mój zapał. Nie chciałem kapitulować, nie pozwalała mi na to moja ambicja. Widziałem wciąż tylko swoją pracę” – notował już po wojnie, kiedy uwięziony czekał na proces i wyrok. Jego zapiski to opisy przerażającego, bezwzględnego okrucieństwa, którego dokonywał, będąc absolutnie przekonany o słuszności swoich działań. Głód, nieludzkie warunki życia, praca ponad siły, tortury, którym byli poddawani więźniowie, wreszcie masowe egzekucje – w ostatnich miesiącach funkcjonowania obozu każdego dnia mordowanych było w nim nawet kilka tysięcy nowoprzybyłych więźniów… Całą tą machiną zagłady kierował jeden człowiek.

Dobry łotr z Auschwitz?   Rok 1944. Ośrodek wypoczynkowy dla personelu Auschwitz “Solahütte” u stóp Czupla w Międzybrodziu Bialskim, w Beskidzie Małym. Rudolf Höss już jako były komendant obozu (pierwszy z prawej) w towarzystwie aktualnego komendanta Richarda Baera (pierwszy z lewej) i dr Josepha Mengele (w środku). Bernhard Walther or Ernst Hofmann or Karl-Friedrich Höcker - USHMM

Przede wszystkim człowiek

Po wojnie Rudolf Höss uciekł i ukrywał się pod przybranym nazwiskiem, jako Franz Lang. 11 marca 1946 roku został ujęty i przekazany polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Proces zbrodniarza rozpoczął się dokładnie rok później, 11 marca 1947 i trwał do 2 kwietnia 1947. Obserwatorzy byli zadziwieni jego postawą – zeznania składał spokojnie, bez cienia emocji. Nie próbował się bronić, przyznał, że jest odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi. Po usłyszeniu wyroku skazującego na śmierć podziękował obrońcom i stwierdził, że nie będzie składał apelacji.

Jak więc doszło do nawrócenia Hössa? Badacze jego życiorysu uważają, że dużą rolę w jego przemianie mogli odegrać polscy strażnicy więzienni. Kilkoro z nich w czasie wojny było więźniami niemieckich obozów koncentracyjnych, dlatego były komendant mógł spodziewać się z ich strony najgorszego traktowania. Höss mógł obawiać się, że w więzieniu padnie ofiarą tortur, zemsty, prowadzonej przy niemej zgodzie polskich władz. Stało się jednak inaczej. Otwierając proces sędzia Alfred Eimer zaapelował do składu sędziowskiego: „Pomni wielkiej odpowiedzialności naszej wobec zmarłych i żywych, nie traćmy z oczu tego, o co się toczył bój miłujących wolność narodów. Poszanowanie godności człowieka stanowiło ten wielki cel, niechże będzie ono również udziałem oskarżonego, bowiem przed sądem staje przede wszystkim człowiek”. Również w więzieniu Höss traktowany był przez strażników w sposób, który dogłębnie go zadziwił. Dał temu wyraz w liście do żony: „Czym jest człowieczeństwo, dowiedziałem się dopiero tutaj, w polskich więzieniach. Mnie, który jako komendant Oświęcimia wyrządziłem polskiemu narodowi tyle szkód i bólu […] okazywano ludzkie zrozumienie, co mnie bardzo często głęboko zawstydzało. Nie tylko ze strony wyższych funkcjonariuszy, ale również ze strony najprostszych strażników. Wielu z nich to byli więźniowie Oświęcimia i innych obozów. Właśnie teraz w ostatnich dniach życia, doznaję ludzkiego traktowania, jakiego się nigdy nie spodziewałem. Mimo wszystkiego, co się stało, widzi się jeszcze we mnie zawsze człowieka” – pisał.

Nawrócenie w więziennej celi

Czy doświadczenie miłosierdzia ze strony tych, którzy – z ludzkiej perspektywy – mieli powody do zemsty, było początkiem przemiany serca Hössa? Wszystko na to wskazuje, bo dwa dni po wyroku, skazującym go na śmierć, były komendant poprosił o spotkanie z katolickim kapłanem. 10 kwietnia 1947 r. do wadowickiego więzienia przybył o. Władysław Lohn, który był profesorem dogmatyki na uniwersytecie Gregorianum w Rzymie i biegle mówił po niemiecku. Nie było to ich pierwsze spotkanie: kiedy w czasie do Auschwitz trafili pierwsi jezuici, o. Lohn przedostał się przez druty na teren obozu, aby pomóc im duchowo i materialnie. Schwytany, trafił przed oblicze samego komendanta. Choć wyrok śmierci był właściwie przesądzony, Höss zdecydował się darować mu życie.

Spotkanie Hössa z o. Lohnem trwało kilka godzin, zakończyło się złożeniem przez Niemca wyznania wiary i oficjalnym powrotem do Kościoła katolickiego. Höss wyspowiadał się, a kolejnego dnia przyjął Komunię. Świadkowie zapamiętali, że płakał, klęcząc na środku więziennej celi. 11 kwietnia 1947 roku w liście pożegnalnym do swojej żony prosił ją: „Moje chybione życie nakłada na Ciebie, Najukochańsza, święty obowiązek wychowania naszych dzieci w duchu prawdziwego, płynącego z serca człowieczeństwa”.

W przeddzień egzekucji, 15 kwietnia Höss raz jeszcze wyspowiadał się u o. Lohna. Krótko wcześniej napisał: „Sumienie zmusza mnie do złożenia jeszcze następującego oświadczenia: w osamotnieniu więziennym doszedłem do gorzkiego zrozumienia, jak ciężkie popełniłem na ludzkości zbrodnie. Jako komendant obozu zagłady w Oświęcimiu urzeczywistniłem część straszliwych planów Trzeciej Rzeszy – ludobójstwa. W ten sposób wyrządziłem ludzkości i człowieczeństwu najcięższe szkody. Szczególnie narodowi polskiemu wyrządziłem niewysłowione cierpienia. Za odpowiedzialność moją płacę życiem. Oby mi Bóg wybaczył kiedyś moje czyny. Naród polski proszę o przebaczenie. Dopiero w polskich więzieniach poznałem, co to jest człowieczeństwo. Mimo wszystko, co się stało, traktowano mnie po ludzku, czego nigdy bym się nie spodziewał i co mnie najgłębiej zawstydzało. Oby obecne ujawnienia i stwierdzenia tych potwornych zbrodni przeciwko człowieczeństwu i ludzkości doprowadziły do zapobieżenia na całą przyszłość powstawaniu założeń, mogących stać się podłożem tego rodzaju okropności”.

Dobry łotr z Auschwitz?   Tłum oczekujący na egzekucję byłego komendanta na trenie kierowanego niegdyś przez niego obozu Auschwitz. PAP/Stanisław Dąbrowiecki

Zbrodniarz w niebie?

Spektakularne nawrócenie zbrodniarza tuż przed wykonaniem na nim wyroku śmierci przywodzi na myśl dobrego łotra, który wisząc obok Jezusa na krzyżu wyznał wiarę i otrzymał zapewnienie, że jeszcze tego samego dnia będzie w raju. Ta postawa wśród wielu wierzących budzi jednak wątpliwości: jak to, całe życie grzeszył, w ostatniej chwili się nawrócił i będzie razem ze mną w niebie? Gdzie tu sprawiedliwość? – Bóg potrafi łączyć sprawiedliwość i miłosierdzie. Właściwe rozumienie miłosierdzia polega na tym, że kategoria sprawiedliwości nie zostaje usunięta, tylko przezwyciężona przez hojność Chrystusa, który się za nas ofiaruje – tłumaczy o. prof. Andrzej Derdziuk OFMCap, kierownik Katedry Bioetyki Teologicznej KUL. – Zarazem jednak człowiek, który trwając całe życie w grzechu poczynił wiele zła, będzie wezwany – jak uczy Kościół – do jego wynagrodzenia i swoistego dojrzewania do rzeczywistości nieba przez czyściec. Czyli człowiek, który nawraca się w chwili śmierci, może otrzymać łaskę zbawienia, które będzie mu zagwarantowane, ale okupione karą czyśćca – dodaje kapłan.

Bunt części ludzi przed przyjęciem prawdy o tym, że Bóg jest hojny w dawaniu swojego miłosierdzia dobrze obrazuje przypowieść o robotnikach w winnicy. Kiedy gospodarz zatrudnionych w ostatniej godzinie wynagradza tak samo jak tych, którzy pracowali cały dzień i „znosili ciężar dnia i spiekoty”, w tych ostatnich budzi się opór – z ludzkich względów całkiem zrozumiały. – To próba ograniczania Bożej hojności. Człowiek nie może swoich ciasnych kategorii przypisywać Bogu. Nawrócenie i zbawienie to nie wynik naszych zasług, ale Bożej łaski. Nie jesteśmy zbawieni przez zachowywanie prawa – to starotestamentalna mentalność – ale przez Chrystusa, który za nas zapłacił. Ludzkie wysiłki na nic się zdają bez Jego łaski – przypomina kapłan.

O. Derdziuk zwraca jednocześnie uwagę na banalną, ale chyba nie dość uświadomioną prawdę, że ludzie, którzy grzeszą, tak naprawdę nie są szczęśliwi. Bo choć zażywają przyjemności życia, to zazwyczaj ponoszą wewnętrzne koszty swojego nieuporządkowania: dramat gniewu, samotności, opuszczenia czy złości, zżerającej człowieka, który nie przebacza. – Człowiek przez grzech sam sobie niszczy życie, maltretuje siebie samego. Grzech to nie sam miód, to nie tylko przyjemności. Obserwując z boku ludzie widzą tylko „wersję demo”, wydaje im się, że człowiek żyjący z dala od Boga jest szczęśliwy, ale nie wiedzą, że wewnątrz przeżywa często dramat rozdarcia, cierpienia. A jednocześnie wystawia się na potężne ryzyko, bo nie ma pewności, że śmierć go nie zaskoczy zanim zdąży się nawrócić. Jeśli ktoś jest zatwardziałym grzesznikiem, ma zdeprawowane sumienie, to będzie mu bardzo ciężko się nawrócić – podkreśla o. Derdziuk.

Co jednak zrobić, jeśli myśl o tym, że w niebie możemy spotkać ludzi, którzy za życia byli odpowiedzialni za niewyobrażalne zło, budzi w nas sprzeciw, wewnętrzny bunt? – Nie jest naszą rolą meblowanie nieba, wybieranie osób, które powinny się tam znaleźć. Osobom, które mówią: nie chcę być w niebie ze zbrodniarzami, mam ochotę odpowiedzieć: zastanów się, czy ty się tam znajdziesz. Bo może nie spełnisz tego warunku, który powtarzamy każdego dnia w modlitwie Ojcze nasz: „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. „Najpierw idź i pojednaj się ze swoim bratem, a później złóż dar ofiarny” – mówi Pan Jezus. Bez przebaczenia braciom nie przyjmiemy przebaczenia ze strony Chrystusa – przypomina zakonnik.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.