Wincenty Witos – lider na trudne czasy

Piotr Legutko

|

01.02.2024 00:00 GN 05/2024

publikacja 01.02.2024 00:00

Wincenty Witos znów powraca do polskiej polityki.

Wincenty Witos był politykiem obdarzonym charyzmą,  świetnie czującym się wśród tłumu. Wincenty Witos był politykiem obdarzonym charyzmą, świetnie czującym się wśród tłumu.
nac

Jerzy Giedroyć jest autorem słynnej diagnozy, że Polską rządzą nie partie, lecz trumny – Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Mijają lata, a my wciąż w politycznych sporach odwołujemy się do dziedzictwa II Rzeczypospolitej. Tyle że historię odczytujemy przez pryzmat aktualnych wydarzeń i potrzeb. I tak przez kilka ostatnich lat PiS złośliwie nazywano „grupą rekonstrukcyjną sanacji”, dziś zaś rośnie rzesza tych, którzy z grona ojców niepodległości w Wincentym Witosie upatrują wzoru do naśladowania. Niedawne obchody 150. urodzin trzykrotnego premiera RP upłynęły pod znakiem sporu o to, kto jest godzien jego dziedzictwa, a kto mu się sprzeniewierza. Dziś oczywiście każdy pretekst jest dobry, by uderzyć w politycznego konkurenta, a czas mamy gorący. Trudno jednak nie zauważyć, że akcje wójta z Wierzchosławic ostatnio bardzo poszły w górę. Powodów jest kilka, a każdy niezwykle ciekawy.

Wzywany na ratunek

Witos uchodził za polityka na trudne czasy. Premierem był co prawda aż trzy razy, ale zawsze w okolicznościach nadzwyczajnych. I co ciekawe, nigdy nie był mu dany udział we władzy osiągnięty drogą naturalnego, demokratycznego wyboru. Zawsze wzywano go na ratunek. Po raz pierwszy 24 lipca 1920 r., gdy powołany został Rząd Ocalenia Narodowego. Polska naprawdę potrzebowała wtedy ocalenia, bo sytuacja była dramatyczna: bolszewicy podchodzili pod Warszawę, w Białymstoku działał już Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, zalążek przyszłej dyktatury komunistycznej nad Wisłą. Premierem został więc polityk z osobistą charyzmą, świetnie czujący się wśród tłumu, odważny, gotów porywać ludzi nawet na linii frontu. Jak pod Radzyminem, gdzie osobistym przykładem zagrzewał do walki.

Drugi raz Witosa wezwano na pomoc, gdy kraj dopadł kryzys nie mniejszy niż ten z 1920 roku. Trzy lata później kształtujące się dopiero państwo stanęło na krawędzi istnienia z powodu gigantycznej zapaści gospodarczej. Premierostwo dla Witosa było efektem porozumienia zawartego pomiędzy PSL „Piast”, Chrześcijańską Demokracją oraz Związkiem Ludowo-Narodowym. Udało się sytuację opanować, ale jedynie na kilka miesięcy, po których rząd podał się do dymisji.

Po raz trzeci Witos został premierem w 1926 r. I tym razem nie udało mu się wyjść obronną ręką z dramatycznej sytuacji najpoważniejszego w II RP konfliktu politycznego. Zamach majowy zakończył definitywnie czas, gdy lider PSL „Piast” brał w swoje ręce odpowiedzialność za państwo. Potem owo państwo zwróciło się przeciw Witosowi, ale to już inna opowieść.

Mąż opatrznościowy

Tu interesują nas powody, dla których uważano Witosa za męża opatrznościowego. Bo przecież nie chodziło tylko o charyzmę, umiejętność porywania tłumów czy autorytet. Otóż w czasach bardzo ostrej polaryzacji politycznej, która doprowadziła do zabójstwa prezydenta Narutowicza, w realiach sporu między zwolennikami Piłsudskiego a obozem narodowym, Polska bardzo potrzebowała kogoś, kto będzie łączył, a nie dzielił. A taki był właśnie program polityczny Witosa, realizowany w praktyce już w czasach, gdy kierował on Polską Komisją Likwidacyjną w realiach wojennych i rewolucyjnych.

Został za to doceniony i otrzymał propozycję wejścia najpierw do rządu Ignacego Daszyńskiego, a potem Jędrzeja Moraczewskiego. Z obu ofert nie skorzystał. Witos w 1918 roku był już bowiem wytrawnym, doświadczonym politykiem. Trudno go było (nie tylko wtedy) skusić wysokimi stanowiskami państwowymi. Nie interesowały go tytuły i apanaże, patrzył dalej. W listopadzie stał na stanowisku, że pierwszy polski rząd powinien mieć charakter ogólnonarodowy i spajający wszystkie liczące się siły polityczne. Oba formowane wtedy gabinety nie spełniały tych kryteriów. Taki był dopiero rząd Ignacego Paderewskiego, powstały w styczniu 1919 roku.

Pięć lat temu, gdy świętowaliśmy stulecie odzyskania niepodległości, uwaga skupiona była głównie na Piłsudskim i Dmowskim. Renesans przeżywała koncepcja jagiellońska z jednej strony, a myśl narodowa z drugiej. Dziś jesteśmy w innym miejscu, jeszcze głębiej podzieleni, stąd i poszukiwanie męża opatrznościowego w naszej historii, jakiegoś wzorca, punktu odniesienia. Nic dziwnego, że właśnie do dziedzictwa Wincentego Witosa odwołują się zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i dwaj liderzy Trzeciej Drogi, słusznie przewidując, że taka jest potrzeba chwili. Nawet jeśli żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazują, by wojna polsko-polska się wypalała.

Moja mała ojczyzna

I prezydent RP, i obecny szef ludowców przypominali postać Witosa w Wierzchosławicach. To było jego miejsce na ziemi. Posłem, premierem bywał, natomiast wójtem był, praktycznie nieprzerwanie, samodzielnie lub w zastępstwie, od 12 kwietnia 1908 r. aż do 28 lipca 1931 roku! To stąd wzywano go do ratowania ojczyzny, ale zawsze wracał. Inspirująca może być ta historia dla tych, którzy są przekonani, że człowiek urodzony na wsi ma tylko jedno marzenie: jak się z niej wyrwać. Muszą budzić podziw zarówno determinacja, z jaką Witos pokonywał kolejne szczeble politycznej kariery, jak i powód, dla którego to robił. Właśnie nie po to, by wyrwać się z ludu, ale by lud zamienić w świadomy swych praw i obowiązków naród.

Łatwo się dziś pisze: został wójtem, a potem posłem. W polityce normalna rzecz. Ale trzeba pamiętać, że mówimy o czasach zaborów i o polskim chłopie z Wierzchosławic, bez cenzusu i formalnego wykształcenia, który niczym płotkarz pokonuje kolejne szczeble kariery politycznej, całkowicie legalnie, nie dzięki szlachetnemu urodzeniu czy koneksjom, ale osobistej charyzmie i woli wyborców! To imponuje także dziś, bo wszyscy wiemy, jak nadal wygląda klasyczna ścieżka kariery.

Przy tym wszystkim nie był idealistą, ale politycznym graczem. Gdy trzeba było, nie wahał się doprowadzić do rozłamu w swojej partii i powstania Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”. Już sama nazwa nowej partii wskazuje, co było przyczyną frondy, którą firmował Wincenty Witos. PSL „Piast” była to partia tyleż włościańska, co narodowa. Bo choć był mocno przywiązany do swojej ziemi, cel miał jasny: uświadomienie chłopom, że należą do kultury i tradycji narodowej, starszej i szerszej niż ta lokalna. Dlatego w pierwszym dogodnym momencie (1917) odszedł od lojalizmu wobec CK Austrii i zagrał o pełną pulę: niepodległość.

Chłop niepoprawny politycznie

Jest jeszcze jeden powód, dla którego na nowo odkrywane jest dziedzictwo Witosa: fala zainteresowania, wręcz mody na ludową historię Polski. Taki tytuł ma zresztą głośna książka Adama Leszczyńskiego, od której zaczął się wysyp podobnych publikacji. Ostatnim bestsellerem z tej serii są „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” Joanny Kuciel-Fredryszak. Książka Leszczyńskiego miała jakoby „demitologizować oficjalną wersję historii naszego kraju, pisaną dotychczas przez warstwy panujące i posiadające”. Nietrudno doszukać się w takim spojrzeniu inspiracji z zachodnich uczelni, gdzie na nowo pisze się historię świata – z perspektywy warstw uciskanych. I u nas pojawiły się środowiska, które szukają jakiejś alternatywnej wersji historii Polski, czerpiąc z doświadczeń uniwersytetów amerykańskich, głęboko przesiąkniętych marksizmem.

– Sam fakt zainteresowania historią polskich chłopów jest pozytywny, problem zaczyna się przy jej ideologizacji. Badacze często pochylają się nad warstwami niższymi, całkowicie ignorując ich punkt widzenia. Jeśli chłop walczy o swoje prawa, jest ciekawym obiektem badań, ale jeśli idzie do kościoła, dogaduje się z panem albo jest zdeklarowanym patriotą, to przestaje być interesujący. Mamy więc ahistoryczny obraz chłopów niejako funkcjonujących poza narodem – mówił w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” Robert Kostro, dyrektor Muzeum Historii Polski. Dziedzictwo Witosa, choć do bólu ludowe, jest z tej perspektywy „niepoprawne politycznie”. Po pierwsze dlatego, że jego osobista kariera może być dowodem na tezę, iż w II RP chłop, który skończył cztery klasy, mógł zajść na sam szczyt. Po drugie, ponieważ jego marzeniem było unarodowienie chłopów i w swej koncyliacyjnej działalności odwoływał się do tradycji i kultury, a nie rewolucyjnej z ducha walki klas.

Prof. Stanisław Pigoń pisał o Witosie, że „jest chłopem w każdym calu, toteż lud z łatwością może się w nim odnaleźć”. I to też jest przesłanie – dotykające autentyzmu i wiarygodności. Można – z dzisiejszej perspektywy postrzegania polityki w kategorii skuteczności – stwierdzić, że Witos był człowiekiem przegranym, że naród udało mu się zjednoczyć jedynie na krótko, w warunkach egzystencjalnego zagrożenia, zaś w polityce został „ograny”, skończył w więzieniu i na emigracji. Historia pokazała jednak, że to on miał rację.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.