W 1974 r., rok przed śmiercią ks. Sopoćki, s. Bogdana została skierowana do pracy w domu zgromadzenia przy ul Poleskiej 42 w Białymstoku (dziś swoją siedzibę mają tam siostry Jezusa Miłosiernego). Tu ostatnie pięć lat swego życia spędził ks. Michał Sopoćko.
S. Bogdana jest wdzięczna Bogu, że spotkała Błogosławionego fot. Jakub Szymczuk
Miała 26 lat, dojeżdżała do Warszawy, żeby studiować grę na organach, a w domu zakonnym do jej obowiązków należało sprzątanie pokoju ks. Sopoćki. – Byłam przejęta, bo ksiądz był już mocno niedołężny, ale pomagała mi s. Zenona – starsza, jej się mniej krępował. Ja ścierałam kurze, prałam bieliznę, zamiatałam. Nie, nie pomagałyśmy księdzu w myciu. Do mycia przychodził pan Władysław, już dziś nieżyjący. S. Bogdanie przydzielono sąsiadujący przez ścianę z pokojem księdza pokój. Czasem, przygotowując się do zajęć, musiała ćwiczyć na fortepianie, co najmniej 2,5 godziny dziennie. Ale ksiądz nie narzekał. – A musiało go to męczyć – przypuszcza.
– I jeszcze mnie pytał: „co nowego?”, „jak poszło zaliczenie?”. Wstawał zwykle o 4.15 rano, ubierał się i modlił. Za dwadzieścia siódma przychodził pan Władysław, wkładał mu płaszcz, podawał laseczkę i wychodzili na Mszę. – A to wszystko było w ciszy, nigdy nie słyszałam zbędnych słów – pamięta siostra. – Na nic nie narzekał, choć dolegliwości miał dużo. Czasem tylko zażartował. Chodził, z trudnością szorując nogami po podłodze. „Jak siostra idzie, to chodnik jest prosty, a jak ja – to się zwija” – zagadnął mnie.
„Kiedyś na mnie też przyjdzie czas szorowania” – uśmiechnęłam się. Siostra podkreśla, że żył bardzo skromnie. Miał jedną sutannę, kamasze, które nosił latem i zimą, i bieliznę, którą kupiły i cerowały mu siostry. Na szafie trzymał zamknięte w walizce albę i ornat, które kazał wyjąć s. Bogdanie, kiedy zbliżało się jego odejście. Chciał być w nie ubrany do trumny. – W Środę Popielcową w lutym 1974 jeszcze posypywał wiernym głowę popiołem – opowiada siostra. – W czwartek pan Władysław jak zwykle zaprowadził go na Mszę, ale nogi ugięły się pod księdzem i wrócił do łóżka.
Szybko zmieniłam pościel, wezwałyśmy lekarza, który stwierdził, że to początek agonii. Rano odwiedzili go kapłani z kurii. Wieczorem przyszli znów odprawić Mszę w kaplicy za jego szczęśliwą śmierć. – Co jakiś czas tracił przytomność, oddychał ciężko, nawet krzyczał. Kazał sobie zakładać różaniec, potem znów medalik, prosił o pokropienie święconą wodą, jakby kogoś widział – mówi s. Bogdana. – Trzy dni trwała ta jego męka. Czuwałyśmy przy nim z gromnicami razem z s. Zenoną. W sobotę o trzeciej odwiedziły nas siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, które jechały do Krakowa. W ósemkę uklękłyśmy przy jego łóżku. Zmarł za pięć ósma wieczorem 15 lutego 1975, w dzień imienin s. Faustyny. Siostry właśnie kończyły odmawiać tajemnicę chwalebną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.