Gdy na dworcu kobieta zapytała, czy mam ogień, odpowiedziałem: „Jasne! Duch Święty jest we mnie”.
Łukasz Czechyra /Foto Gość
Wychowałem się na krakowskim Podgórzu. Sporo czasu spędzałem na ulicy. To była naturalna ucieczka. Miałem bardzo niską samoocenę, nie myślałem o sobie dobrze. Potwierdzenia swojej wartości szukałem wśród kumpli na ulicy.
Bardzo wcześnie zacząłem palić, a w wieku dziesięciu lat zetknąłem się z pornografią. Pamiętam, jak z kolegami dorwaliśmy jakieś pisemko i oglądaliśmy je pod drzewem. Wiesz, co to oznaczało dla takiego dzieciaka? Gdy miałem dwanaście lat, dorwałem się do internetu i… przepadłem. Wszedłem po uszy w bagno nieczystości. Uzależniłem się. Nie walczyłem z tym, myślałem, że to normalne. Dopiero katecheta w gimnazjum powiedział mi, że jest to grzech. Świetny facet: nie bombardował nas hasłami o moralności. Graliśmy w piłkarzyki, a on od czasu do czasu opowiadał o miłości Boga. To były ziarna, które wpadały głęboko w pamięć. Zaproponował mi wyjazd z grupą młodych. Nie użył słowa „rekolekcje”, ale „wyjazd za miasto”. „By palić ognisko, nie muszę wyjeżdżać z Krakowa” – rzuciłem. „Po za tym nie mam kasy”. Powiedział, że będzie się modlił, by pieniądze się znalazły. I… znalazły się. Poszedłem z tatą do second handu i w kurtce znalazłem 500 koron norweskich. To było 250 złotych. Miałem kasę na wyjazd. (śmiech) Pojechałem do Dursztyna i tam usłyszałem o miłości Boga.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.